12.10.2012

Jezioro Titicaca / El lago Titicaca

Do czego można wykorzystać… trzcinę?
Okazuje się, że ma wiele zastosowań, o czym najlepiej można przekonać się odwiedzając mieszkańców słynnych pływających wysp na jeziorze Titicaca.

Tak też zrobiłam, wyruszając łodzią z portu w Puno. Puno zwane jest folklorystyczną stolicą Peru i chyba nie bez powodu, bo jesteśmy w nim zaledwie od trzech godzin, a minęły nas już dwie muzyczne procesje. Miasto słynie ze swoich zabaw i festiwali, jego główny plac zdobi też piękna katedra, ale tak naprawdę jedyną przyczyną, dla której jest tak popularne jest jego położenie nad brzegiem największego jeziora Ameryki Południowej, najwyżej położonego żeglownego jeziora na świecie, przez środek którego przebiega granica Peru i Boliwii. Nazwa jeziora, Titicaca, oznacza w języku keczua „szarą pumę” bądź „kamienną pumę”.

Ale chwilowo cofnijmy się w czasie do XV wieku.
Mieszkańcy okolicznych terenów czują się coraz bardziej zagrożeni postępującą inkaską ekspansją. Gdzie się schronić? Najlepiej na jeziorze. Mówiący językiem ajmara Indianie uciekają na jezioro i zamieszkują początkowo na łodziach, a potem zaczynają budować wyspy… z trzciny, zwanej totora.
Budują je i zamieszkują na nich do dziś.

Ale to nie wszystko. Z totory buduje się też łodzie, domy, a nawet można ją jeść (serio, próbowałam!). Aktualnie na wyspach Uros rozwija się turystyka, więc sytuacja ekonomiczna ich mieszkańców bardzo się poprawiła, ale niektórzy twierdzą, że stracili przez to wiele na autentyczności. Witają nas ubrane w kolorowe spódnice kobiety i dziewczynki. Stroje te noszą podobno codziennie, nie tylko dla turystów. Śpiewają nam w językach keczua i ajmara, opowiadają jak powstają trzcinowe wyspy. Na zbudowanie jednej potrzeba około roku. Wyspa musi też być zakotwiczona, bo inaczej jej mieszkańcy mogliby się obudzić w zupełnie innym miejscu! Kobiety zajmują się rękodziełem, mężczyźni rybołówstwem. Na jednej wyspie mieszka około dziesięciu rodzin, małżeństwa zawierane są z osobami z innej wyspy, po czym kobieta przeprowadza się na wyspę męża. Toalety znajdują się na osobnej wyspie, a zasypywane są popiołem ze spalonej trzciny. Przed domami widać kamienne paleniska. Tutejszy klimat to zimne noce i gorące dni. Mieszkańcy wysp Uros mówią głównie w języku ajmara, trochę w keczua, a najstarsi z nich nie znają hiszpańskiego. Choć nie płacą podatków, od 96 roku mają panele słoneczne i telewizję, przedszkole i podstawówkę, a nawet centrum medyczne. Wszystko to zapewnił im prezydent Fujimori, stąd nie traci tu popularności mimo nastrojów w pozostałych częściach kraju. Do liceum nastolatkowie muszą już wiosłować, aż do Puno. No chyba że mają łódź z motorem.

Kobiety z Uros żegnają nas śpiewem kiedy oddalamy się łodzią w głąb olbrzymiego błękitu jeziora Titicaca, w kierunku dużej wyspy Amantaní, gdzie mamy spędzić noc (już na solidnej ziemi, nie na dryfujących trzcinach) u lokalnej rodziny.

Jest to przeżycie niesamowite i poruszające. Wyspa ma 4000 mieszkańców, nieliczni turyści kwaterowani są w domach według systemu rotacji, więc do jednej rodziny trafiają może raz na miesiąc. Nasza gospodyni ma pięcioro dzieci, najstarsza córka wyjechała pracować do Limy, aby pozostałe mogły się uczyć. Ich ojciec nie żyje. Turyści są pomocą finansową, kupuję też robione przez nią rękawiczki z wełny z alpaki i plecione bransoletki. Przyrządza nam proste i skromne, ale smaczne lokalne jedzenie: zupę z drobnej kaszy zwanej quinua, smażony ser z różnymi rodzajami kolorowych ziemniaków, herbatę z zioła zwanego muña, dobrego na trawienie i na radzenie sobie z chorobą wysokościową (jesteśmy na wysokości około 4000 m n.p.m!). W domku nie ma elektryczności ani bieżącej wody. Rozmawiamy z gospodynią i jej córką w ubogiej kuchni, po podłodze biegają świnki morskie.

- Tu ich nie jemy tak jak w pozostałej części Peru, są na sprzedaż – wyjaśnia gospodyni.
Pytamy o język w jakim rozmawia z dziećmi.

- Do dzieci mówimy w keczua. Hiszpańskiego zaczynamy uczyć je później, jak są już większe. Od małego mówią tylko w keczua.

Są więc miejsca w kraju, w których to nie hiszpański jest pierwszym i głównym językiem, mimo tylu lat hegemonii.

Delektuję się spokojem i ciszą na wyspie, widokiem na przepiękne, lśniące w słońcu błękitne wody, gdzieniegdzie pasące się owce. Idylla. Idziemy na spacer na szczyt wyspy, do świątyni Pachamamy, Matki Ziemi. Stamtąd oglądamy zachód słońca nad wodami mitycznego jeziora. Wieczorem córka gospodyni przebiera nas w lokalne stroje i idziemy na zabawę z mieszkańcami społeczności. Tańczyć z lokalnymi ludźmi, w ludowych strojach, na wyspie Amantaní na jeziorze Titicaca... bezcenne. Gdyby nie to, że na wysokości 4000 metrów ciężko złapać oddech.

Następnego dnia żegnamy się z naszymi lokalnymi rodzinami i płyniemy dalej. Ostatnią z wysp, którą odwiedzamy, jest Taquile. To wyspa, gdzie mężczyźni, a nie kobiety zajmują się tkaniem i robieniem na drutach. Jeśli mężczyzna nie potrafi zrobić sobie czapki, kobieta nawet nie spojrzy na takiego kandydata. Kawalerzy noszą biało-czerwone czapeczki, a żonaci kolorowe. Mieszkańcy wyspy są dumni ze swojej kultury i języka keczua, którym się posługują, mają silne poczucie wspólnej tożsamości. I przepiękne widoki na lśniący w słońcu błękit wielkiego jeziora. Jeziora, z którego według legendy wyłonili się pierwsi Inkowie, Manco Capac i Mama Ocllo, by ruszyć w swoją podróż w stronę doliny Cuzco i założyć inkaskie państwo. My też ruszamy w naszą podróż – podróż powrotną do Limy.
¿De qué pueden servir… los juncos?
Pues parece que son muy útiles, lo que mejor podemos comprobar visitando las famosas islas flotantes del lago Titicaca.

Eso es lo que hago, partiendo en barco desde el puerto de Puno. Puno no sin motivos es llamado la capital folklórica del Perú. Llevamos aquí apenas tres horas y ya hemos visto dos procesiones musicales. La ciudad es famosa por sus fiestas, en su plaza principal se puede ver la hermosa catedral pero en realidad la única razón de su popularidad es su localización a las orillas del lago más grande de América del Sur, el lago navegable más alto del mundo por cuyo centro pasa la frontera del Perú y Bolivia. El nombre del lago, Titicaca, en quechua significa “la puma gris” o “la puma de piedra”.

Pero ahora volvamos al siglo XV.
Los habitantes de ese territorio se sienten cada vez más amenazados por la expansión incaica. ¿Dónde esconderse? Pues en el lago. Los indios aymara-hablantes huyen al lago y viven primero en sus barcos y luego empiezan a construir las islas… de un tipo de juncos llamado totora.
Las construyen y viven en ellas hasta hoy en día.

Pero eso no es todo. De totora se construyen también barcos, casas y hasta es posible comerla (de verdad, ¡la probé!). Actualmente en las islas de Uros se desarrolla el turismo y por eso la situación económica de sus habitantes se mejoró mucho pero hay quienes dicen que habían perdido mucho de su autenticidad. Nos dan la bienvenida unas mujeres y niñas vestidas con faldas de colores. Esos trajes los llevan todos los días, no solamente para los turistas. Cantan para nosotros en quechua y en aymará, cuentan cómo se hacen las islas de totora. Para construir una isla se necesita un año entero. La isla debe estar anclada porque si no, ¡sus habitantes podrían despertarse en un sitio totalmente diferente! Las mujeres se ocupan de artesanía y los hombres pescan. En una isla viven unas diez familias, los matrimonios se contraen con los habitantes de otra isla y la mujer se muda a la isla del marido. Los servicios se ubican en una isla separada y se los cubre con la ceniza de la totora quemada. Cerca de las casas se ven hornos de piedra. En este clima las noches son frías y los días calurosos. Los habitantes de las islas Uros hablan principalmente aymará, un poco quechua, los mayores no saben español. Aunque no pagan impuestos, desde el año 96 tienen placas solares y televisión, jardín de infancia y escuela primaria, y hasta el centro médico. Todo eso les dio el presidente Fujimori y por eso no pierde popularidad aquí a pesar de la situación del resto del país. Al instituto los adolescentes deben remar hasta Puno. A no ser que tengan un barco de motor.

Las mujeres de Uros nos despiden cantando cuando nos alejamos en barco por las aguas azules del magnífico lago Titicaca hacia una gran isla de Amantaní donde vamos a pasar la noche (en la tierra sólida, ya no en los juncos flotantes) en casa de una familia local.

Es una experiencia insólita y conmovedora. La isla tiene unos 4000 habitantes, los pocos turistas que vienen están alojados en sus casas según el sistema de rotación y por eso una familia hospeda a turistas sólo una vez al mes. Nuestra anfitriona tiene cinco hijos, su hija mayor fue a trabajar a Lima para que los demás pudieran estudiar. Su padre falleció. Los turistas son una gran ayuda económica. Compro también sus artesanías: los guantes de lana de alpaca y las pulseras trenzadas. La mujer nos prepara la comida local, sencilla pero sabrosa: una sopa de grano llamado quinua, un queso frito con varios tipos de papas de colores, un té de muña buena para la digestión y el mal de altura (¡estamos a unos 4000 metros!). En casa no hay electricidad ni agua corriente. Hablamos con la anfitriona y su hija en la cocina humilde, por el suelo corren cuyes.
- No los comemos acá como en en resto del Perú, son para vender – explica la mujer.
La preguntamos por el idioma que habla con sus hijos.

- A los niños les hablamos quechua. Les enseñamos español luego cuando ya son mayores. Desde pequeños hablan solamente quechua.

Pues hay lugares en el país donde el castellano no es la lengua primera y principal, a pesar de tantos años de hegemonía.

Me deleito con la tranquilidad y silencio de la isla, con la vista del lago precioso brillante en la luz del sol, las ovejas pastando. Un idilio. Caminamos hacia el punto más alto de la isla, al templo de Pachamama, Madre Tierra. Desde allí admiramos la puesta del sol en las aguas del lago mítico. Por la noche la hija de nuestra familia nos pone vestidos locales y vamos a la fiesta con la gente de la comunidad. Bailar con la gente local, con trajes populares, en la isla de Amantaní en el lago Titicaca… eso tiene un valor inestimable. Aunque a la altura de 4000 metros es díficil cobrar aliento.

Al día siguiente nos despedimos de nuestras familias locales y seguimos navegando. La última isla que visitamos es Taquile. En Taquile son los hombres, no las mujeres, los que hacen tejidos. Si el hombre no sabe hacerse una gorra, no es interesante para la mujer. Los solteros llevan gorras blanquirrojas y los casados gorras de colores. Los habitantes de la isla están orgullosos de su cultura y de la lengua quechua que hablan, tienen un sentido de la identidad muy fuerte. Y las vistas preciosas del enorme lago azul brillando bajo el sol. El lago del que, según la leyenda, salieron los primeros Incas, Manco Capac y Mama Ocllo para emprender su viaje hacia el valle de Cuzco y establecer el país de los Incas. Nosotras también emprendemos nuestro viaje: el viaje de regreso a Lima.


Puno i wyspy Uros / Puno e islas Uros:










  Wyspa Amantani / Isla Amantaní:





 Wyspa Taquile / Isla Taquile:



Więcej zdjęć / más fotos:


A tutaj zdjęcia z pokazu narodowego tańca peruwiańskiego, marinery, w Limie z okazji nowo ustanowionego Dnia Marinery, 07.10.2012: Kliknij

Aquí unas fotos del espectáculo del baile nacional peruano, marinera, en Lima por recién establecido Día de la Marinera, 07.10.2012: Click

4 komentarze:

  1. Niesamowite! Fajnie, że masz okazję poznawać takie miejsca wraz z ich mieszkańcami. Cudowny folklor... :)

    OdpowiedzUsuń
  2. ¿Sabes?...me quedé con ganas de que hubieras hablado cómo sabe la totora y si es una buena planta culinaria.
    Intento corregirte lo que te comentaba ayer de las preposiciones.
    "Nos dan la bienvenida unas mujeres y niñas vestidas de faldas de colores"...debiste usar la preposición "CON".
    Se me hace dificil imaginar en las islas con esas edificaciones el que tengan placas solares y antenas de tv...haha, no deja de ser algo muy curioso. Al menos una buena cosa hizo el expresidente Fujimori.
    Quizás se debería escribir de distinta manera la siguiente frase ya que la redundancia no suena bien en español. "hospeda a turistas tal vez una vez al mes"....¿que te parece si la hubieras redactada asi "Hospeda a turistas seguramente una vez al mes"?
    Es necesario usar el articulo indeterminado en la siguiente frase "Bailar con la gente local, con trajes populares, en la isla de Amantaní en el lago Titicaca… eso tiene valor inestimable".... "....eso tiene UN valor inestimable".
    Muy curiosa me parece la manera que tienen las mujeres para enjuiciar la valía de un hombre. haha...yo no me casaría con ninguna porque no se hacer sombreros.
    Me gusta el relato...lo paso francamente bien
    ¡¡¡Muchas gracias!!!
    P.D. Recibí hoy un e-mail en donde aparecía una foto de Perú...la he seleccionado para mandártela a tu correo.
    Saludos Ola

    pepe jaime


    OdpowiedzUsuń
  3. Piękne zdjęcia! Oglądając je poczułam się jakbym znowu tam była :)

    OdpowiedzUsuń
  4. Super to zostało opisane. Pozdrawiam.

    OdpowiedzUsuń

O MNIE

Ola, studentka filologii hiszpańskiej Uniwersytetu Jagiellońskiego. Pobyt w Peru to spełnienie moich marzeń. Serdecznie zapraszam do poznawania wraz ze mną tego fascynującego kraju! Kontakt

CHCESZ UCZYĆ SIĘ HISZPAŃSKIEGO? JEŚLI JESTEŚ Z KRAKOWA TO ZAPRASZAM NA LEKCJE DO MNIE! Kontakt powyżej :)

Zainteresowanych zapraszam również na mojego bloga poświęconego hiszpańskiemu Camino de Santiago.


SOBRE MÍ

Me llamo Ola, soy estudiante de Filología Hispánica en la Universidad Jaguelónica de Cracovia. La estancia en Perú es mi sueño cumplido.
Queridos amigos hispanohablantes, perdón por los errores, todavía me queda mucho que aprender.

Archiwum / Archivos