10.03.2013

Chcesz pomóc dzieciom z Peru? Jest okazja! / Los polacos ayudan a los barrios pobres de Lima

Piotra M. Małachowskiego poznałam poprzez świetny portal o Peru, którego jest redaktorem naczelnym - Kochamy Peru, z którego zbierałam informacje o kraju przygotowując się do mojego wyjazdu, a na którym później pojawiły się też moje teksty o Kraju Inków.

Piotr mieszka w Peru od kilku lat, jest dziennikarzem, przewodnikiem i pracuje charytatywnie nad projektami społecznymi w slumsach Limy, o czym można poczytać na jego drugiej stronie, Operuję w Peru.

Sam o sobie pisze tak: 

"Nie mam niczego więcej, niż ktokolwiek inny. Jestem zwykłym człowiekiem. Tak jak zwykłe są dane zapisane w dowodach, metrykach i świadectwach. Niezwykłe jest natomiast moje życie. Z prostego powodu. Mam je tylko jedno.
Czuję się jakbym był dwudziestolatkiem w ciele czterdziestolatka z doświadczeniem osiemdziesięciolatka. Chodzę twardo po ziemi chwytając rękami nieba. I wierzę. W cokolwiek lub w kogokolwiek uwierzę, ma to charakter stały. Niezmienny. Jedno, jedyne życie jest zbyt krótkie, by pozwolić sobie na ciągłe wahania.
Wierzę w Boga, ludzi i miłość. Wierzę, że te trzy elementy składają się w jedną całość."

Życie Piotra jest faktycznie niezwykłe, bo nie każdy człowiek robi w swoim życiu tyle dobra, ile on.
Spotkaliśmy się w Limie.
Jeszcze w Krakowie należałam do grupy charytatywnej Szpunt w Dominikańskim Duszpasterstwie Akademickim "Beczka". Będąc w Peru, obserwując okiem obcokrajowca biedę kraju i czytając o działalności Piotra, coś w środku, jakaś "Szpuntowa" struna odzywała się, dopóki nie zadałam pytania: "Można jakoś pomóc?". Piotr odpowiedział po prostu: "zapraszam w tę niedzielę do slumsów Arenal Alto". Pojechałam. O tym, co tam zobaczyłam, i o peruwiańskiej biedzie przeczytacie poniżej. A okazja do pomocy pojawiła się teraz, kiedy już jestem w Polsce. A to za sprawą akcji CIACHO ZA CIACHO - wielkiego kiermaszu ciast i książek na krużgankach krakowskiego klasztoru dominikanów, który odbywa się dwa razy do roku - przed Bożym Narodzeniem i przed Wielkanocą. Z zebranych pieniędzy udało się już pomóc m.in. Domowi św. Marcina w Fastowie na Ukrainie, ofiarom tsunami w Japonii, w Afryce udało się wybudować studnię, zakupić rentgen dla szpitala w Ugandzie i zbudować przedszkole dla dzieci z Ghany. Teraz kolej na PERU!
Nad akcją pracuje zawsze wielu ludzi - przede wszystkim studenci z Beczki, ale też firmy - księgarnie i cukiernie, które ofiarowują swoje produkty na sprzedaż. Krużganki klasztoru dominikanów stają się tego dnia egzotycznym i ciekawym zakątkiem, w którym nie może Cię zabraknąć! Peruwiańskie dekoracje, zdjęcia i muzyka z Kraju Inków, a do tego ciekawe książki, przepyszne ciasta i urocza kawiarenka - czynne przez cały dzień!
Cieszę się niesamowicie, że uda nam się pomóc peruwiańskim dzieciakom, bo mogłam zobaczyć jak to wszystko wygląda na własne oczy i wiem, że ta pomoc jest bardzo potrzebna. Jest to dla mnie osobista radość. A do tego dzień akcji, 17 marca, to moje urodziny! Czy może być lepszy prezent? :-)
Poniżej plakat akcji, link do wydarzenia na facebooku i krótki opis.
A jeszcze niżej moje wspomnienia ze slumsów Limy...



"Kolejna edycja „CIACHO ZA CIACHO” czyli sztandarowej akcji Szpuntu - grupy charytatywnej Dominikańskiego Duszpasterstwa Akademickiego Beczka.

Kiermasz ciast i książek na krużgankach krakowskiego klasztoru oo. dominikanów.

Tym razem kwestujemy na rzecz dzieci mieszkających w rozległych slumsach na obrzeżach Limy, stolicy Peru.
Cały dochód z „Ciacha” przekażemy Piotrowi Małachowskiemu stacjonującemu w Limie i wspierającemu tamtejszą najuboższą ludność. Fundusze z akcji zostaną przeznaczone na budowę Casa Infantil (Dziecięcego Domu) - centrum spotkań dzieci i młodzieży w slumsach Arenal Alto w dzielnicy Villa Maria del Triunfo na południu Limy. W slumsach w tej dzielnicy mieszka prawie dziesięć tysięcy osób, w tym większość to dzieci. Budynek posłuży między innymi jako żłobek, świetlica dla starszych dzieci, biblioteka i czytelnia, kaplica, punkt pomocy, plac zabaw oraz miejsce lokalnych wydarzeń.

Atrakcja, poza tonami wszelkiego kalibru wypieków oraz stosami książek, to wypasiona kawiarenka, a w niej wyśmienite gofry z przeróżnymi dodatkami, ciepłe napoje oraz plastry ananasa (zupełnie jak na peruwiańskim bazarze!). :)

Przyjdź i pomóż nam pomagać!

Zapraszamy!!!"




Lima bardzo stara się być nowoczesną i kosmopolityczną stolicą i w pewnym stopniu nią jest. Ma też jednak swoją drugą stronę, której woli nie zauważać, ale która istnieje, równolegle do świata wysokich biurowców, drogich restauracji i bogatych rezydencji. Jest nią skrajna bieda.

Pierwsze co rzuca się w oczy to fakt, że stolicę cechuje duży stopień nieformalności. Tak jak w każdym latynoamerykańskim mieście, ludzie radzą sobie jak mogą aby zarobić na życie. Stąd w każdej dzielnicy, na każdej ulicy i na każdym rogu znajdziemy uliczne stoiska i stragany, z jedzeniem, przekąskami, owocami, słodyczami, napojami, świeżo wyciskanym sokiem z owoców, czy smażonymi racuchami, a także wszelki rodzaj ulicznych sprzedawców, na ulicach, w autobusach… sam transport miejski jest całkowicie nieformalny, po ulicach jeżdżą tzw. „omnibusy”, „mikro”, „kombi”, jest ich mnóstwo i każdy ma naganiacza, który krzyczy głośno kierunek i trasę. Jest ich tyle, że nigdy nie zdarzyło mi się czekać dłużej niż kilka minut na transport. Nie ma też ściśle wyznaczonych przystanków, zatrzymują się zawsze na żądanie, wystarczy pomachać. Podobnie z taksówkami, co trzeci samochód na ulicy to taksówka. W związku z dużą konkurencją są one tanie i można się targować, ale uwaga! Niektóre są zupełnie nieformalne i nieoznaczone, trzeba uważać bo nie raz zdarzały się porwania i rabunki. To nieformalne życie wielkiego miasta nadaje mu barw i żywotności, stanowi swego rodzaju lokalny urok. Nie raz gasiłam pragnienie czy zaspokajałam głód świeżo wyciśniętym sokiem z pomarańczy na przystanku, kawałkiem ananasa czy ciasta. Są to ludzie biedni, ale przynajmniej mają zajęcie i zarabiają sobie jakoś na życie. Nie wszyscy w Limie mają tyle szczęścia.

Obrzeża Limy to niekończące się morze slumsów, które na dodatek, niestety, wciąż się rozrastają. W jaki sposób? Do miasta zjeżdżają się biedni ludzie z całego kraju, zwabieni bogactwem stolicy, jej możliwościami i perspektywami, przekonani, że w Limie po prostu żyje się lepiej niż na ubogiej prowincji. Często sprzedają wszystko co mają na prowincji, aby przyjechać do Limy, więc nie ma już dla nich możliwości powrotu, gdy okazuje się, że rzeczywistość w stolicy jednak nie jest tak różowa. Dołączają do innych, podobnych uciekinierów – na wzgórzach otaczających miasto stawiają kolejny domek z kartonu, desek i blachy. I starają się jakoś sobie radzić.

Przeciętny turysta ma kontakt z tą drugą stroną rzeczywistości Limy gdy widzi slumsy z historycznego centrum miasta, w szokująco bliskiej odległości, lub przez szyby autobusu na jego obrzeżach gdy wyjeżdża. Jest przekonany, że są niebezpieczne i należy się trzymać z daleka od nich i ich mieszkańców. W pewnym sensie ma rację, nie powinien pod żadnym pozorem wchodzić tam sam, a już zwłaszcza ze swoim ciekawskim aparatem fotograficznym.
Ja miałam jednak szansę odwiedzić je w innym charakterze i spojrzeć inaczej na nie i na ich mieszkańców.

Wszystko dzięki mieszkającemu w Limie Polakowi, Piotrowi M. Małachowskiemu, redaktorowi portalu KochamyPeru.pl, który wraz z organizacją charytatywną z pobliskiej parafii poświęca swoje życie na pomoc dzieciom ze slumsów Arenal Alto, w pobliżu dzielnicy Villa María del Triunfo. Piotr robi mnóstwo dobrych rzeczy. Wraz z innymi wolontariuszami z parafii organizuje spotkania formacyjne dla dzieciaków, odwiedza najbardziej potrzebujące rodziny, dając im niezbędną pomoc: w znalezieniu pracy, w wysłaniu dzieci do szkoły czy lekarza, w załatwieniu niezbędnych dokumentów, bo ci ludzie często nawet nie mają dowodu osobistego, więc dla państwa właściwie nie istnieją. W dzielnicy organizowane są też spotkania z psychologami lub prawnikami, konkursy dla dzieci. Prace plastyczne dzieci z Limy zostały wysłane nawet raz do Polski na konkurs i dwie dziewczynki wygrały nagrody, które przybyły potem z Polski ku radości wszystkich. Grupka dzieci przygotowała spektakl teatralny, który również odniósł sukces w konkursie i za wygrane pieniądze dzieciaki mogły (wiele z nich po raz pierwszy) pojechać poza Limę na wycieczkę. Innym razem, Piotrowi udało się zdobyć projektor i zorganizować w slumsach… prawdziwe kino! Dzięki portalowi KochamyPeru.pl, który jest też skarbnicą wiedzy o kraju, Polacy dowiadują się o problemach ludzi z peruwiańskich slumsów i często wysyłają pomoc finansową. W grudniu odbyła się też, już kolejny rok z rzędu, bożonarodzeniowa impreza dla setek dzieci i każde z nich otrzymało prezent. Piotr już kilka razy w swojej pracy przekonał się, że nie ma rzeczy niemożliwych.

Do slumsów Arenal Alto wybieram się w jego towarzystwie pewnej niedzieli. Najpierw jednak muszę przejechać przez prawie całą Limę, aby dotrzeć do dzielnicy Villa María del Triunfo, co też jest nie lada przygodą. W niedzielny poranek nie jeździ jeszcze wiele autobusów, ale w końcu udaje mi się dojechać jakoś z mojego Pueblo Libre do centrum Limy. Mam w głowie idealny plan jak dostać się na stację “elektrycznego pociągu” na alei Grau, ale mój plan okazuje się być niewypałem, bo w centrum ruch jest sparaliżowany – ulice zamknięte są z powodu maratonu. Pytam o pomoc kilku uczynnych policjantów i w końcu wsiadam w odpowiedni autobus. Pewna kobieta w drodze na targ wskazuje mi stację pociągu, ale ostrzega mnie gdy przechodzimy przez rynek, żebym uważała na cenne przedmioty. Czuję się spokojnie, bo nie mam przy sobie nic cennego. Wszystkie okoliczne ulice zamieniły się tego niedzielnego dnia w jeden wielki, kolorowy targ. W końcu docieram na stację, ale dostać się do metra też nie jest takie proste – aby kupić bilet trzeba mieć specjalną kartę, a aby kupić kartę konieczny jest dowód osobisty… peruwiański oczywiście. Ktoś jednak lituje się nade mną i przepuszcza mnie przez bramki na swoją kartę. Wbiegam na peron w momencie, w którym mój pociąg rusza mi sprzed nosa, muszę czekać na kolejny. Zaskakuje mnie jednak ich punktualność, nowoczesność i szybkość. Wysiadam na ostatniej stacji, gdzie czeka już na mnie Piotr z inną Polką, Izą, i znajomym Peruwiańczykiem. Kolejne zadanie to złapać mototaxi, która zgodzi się wjechać na górę do slumsów. Droga jest ciężka, kamienista i błotnista, zwłaszcza, że od rana pada. W końcu się udaje i znajdujemy się na górze.

Widok szokuje. Zbocza wzgórz zajęte są przez niezliczone domki, większe i mniejsze, jedne są całkiem porządne, ale inne to zaledwie ubogie baraki. Jednak zaskakuje też życzliwość spotykanych ludzi i ich normalne życie – jest sklep, w dole jedna z dziewczynek pokazuje nam szkołę, ludzie budują, pracują, organizują sobie życie. Kilkoro dzieci przyłącza się do nas kiedy chodzimy od domu do domu i Piotr załatwia niezbędne sprawy. Wyjaśnia mi, że nigdy nie pomagają tak po prostu, za nic, bo tak nie można. Ludzie, którzy otrzymują pomoc dostają ją w zamian za deklarację zmiany: na przykład dostaną pracę, jeśli przestaną bić dzieci. Bo slumsy to miejsce przeróżnych tragedii spowodowanych biedą i nieszczęściem. Odwiedzamy dom Lucero, dziesięcioletniej dziewczynki, która uległa poważnemu wypadkowi i jest cała poparzona. Jej historią zainteresowały się media (w czym bardzo pomógł Piotr) i dostała fundusze na operacje, na leki, a dla jej rodziny wybudowano nowy dom, porządniejszy niż stary. Dzieciaki przyglądają nam się nieśmiało, ale wkrótce nabierają nieco odwagi, odpowiadają na zadawane pytania. W końcu docieramy na sam szczyt wzgórza, gdzie już nie dociera nawet woda i prąd, domy to cztery ściany przykryte blachą. Jeszcze kilka miesięcy temu ich nie było, są najnowsze. Mają już jednak swój komitet mieszkańców, który Piotr musi prosić o zgodę na zorganizowanie na ich terenie Bożego Narodzenia dla dzieci. Odwiedzamy też rodzinę z najbiedniejszej części slumsów. Matka z kilkorgiem dzieci uciekła z Puno, kupiła prowizoryczny domek i zamieszkała tutaj, nie ma nawet pieniędzy na jedzenie dla dzieci. Malutka dziewczynka w brudnym ubranku kaszle i pociąga nosem, druga córka, starsza, nic się nie odzywa – dziecko jest chore i nic nie mówi. Piotr pomaga jej matce wyrobić nowy dowód osobisty, aby mogła pójść z dziewczynką do lekarza. Najstarszemu synowi opłacają szkołę i wyślą go na studia, bo chłopak jest bardzo ambitny i niesamowicie chce się uczyć. Jeśli uda mu się skończyć studia, to czeka go być może zupełnie inna przyszłość. Jest światełko nadziei. To niezwykłe, jak bardzo ci ludzie starają się normalnie żyć, organizować swój świat. Czy jest tu niebezpiecznie? Tak, jest też przestępczość i sami mieszkańcy boją się czasem wieczorami. Ale Piotr opowiada też jak lokalne szajki przestępców pomogły raz znaleźć zaginioną osobę dzięki swojej siatce informacji, i jak zwrócili po tygodniu biednej kobiecie ukradziony materac.

Z góry rozciąga się widok na całe slumsy, kontrastujące z wieżowcami stolicy widocznymi na horyzoncie. Lima, moloch pełen kontrastów, budzący tak sprzeczne uczucia. Wizyta w slumsach dopełnia mojego obrazu stolicy. Szokuje, porusza, kruszy serce i zmienia sposób myślenia. Ale też wzrusza, pozostawia światełko nadziei i ziarenko wiary w człowieka.
Lima intenta mucho ser una capital moderna y cosmopolita y en un punto logra serlo. Pero tiene también su otro lado que prefiere evitar, pero que sí existe, paralelo al mundo de los rascacielos altos, restaurantes caros y casonas ricas. Es la extrema pobreza.

Lo que primero salta a la vista en la capital peruana es el gran nivel de la informalidad. Como en todas las ciudades latinoamericanas, la gente se las arregla como puede para ganarse la vida. Por eso en cada distrito, en cada calle y en cada esquina encontraremos puestos de ventas con la comida, los snacks, la fruta, los dulces, las bebidas, el jugo fresco de naranjas o churros o a todo tipo de vendedores ambulantes en las calles, en los autobuses… el mismo transporte público es completamente informal, hay un montón de los llamados omnibuses, micros y combis, en cada uno hay un chico que grita la dirección y la ruta. Los hay tantos que nunca esperé más de unos minutitos para el transporte. Tampoco hay paraderos precisamente señalados, paran siempre cuando uno quiera, basta hacer un ademán. Lo mismo con los taxis, cada uno de tres coches en la calle es un taxi. Por la gran competencia son baratos y hasta se puede regatear pero ¡ojo! Algunos son totalmente informales y no señalados y hay que tener cuidado porque había secuestros y robos. Esa vida informal de la gran ciudad le da color y vitalidad, un tipo de atractivo local. Más de una vez apagué la sed o sacié el hambre con el fresco jugo de naranja en el paradero, con un cacho de piña o pastel. Es gente pobre pero por lo menos tienen el trabajo y se ganan la vida. No todos en Lima tienen tanta suerte.

Las afueras de Lima son un mar infinito de barrios pobres que, para colmo, todavía están creciendo. ¿Cómo? A la ciudad viene la gente pobre de todo el país, atraída por la riqueza de la capital, sus posibilidades y perspectivas, seguros de que en Lima se vive mejor que en la provincia humilde. Muchas veces venden todo lo que tienen en la provincia para viajar a Lima pues no tienen luego ninguna posibilidad de regreso cuando se dan cuenta de que la realidad de la capital no es tan bonita como pensaban. Se unen a otros parecidos “fugitivos”: en las colinas que rodean la ciudad construyen otra casita de cartones, tablas y chapas. E intentan arreglárselas como pueden.

Un turista corriente tiene contacto con esa otra realidad de Lima cuando ve los barrios pobres desde el centro histórico de la ciudad, terriblemente cercanos, o por las ventanillas del autobús en las afueras, saliendo de la capital. Está seguro de que son peligrosos y hay que mantenerse lejos de ellos y de sus habitantes. En un punto tiene razón porque no debería entrar allí solo, especialmente con su cámara fotográfica curiosa.
Yo he tenido oportunidad de hacer una visita de otro carácter allí y ver de modo diferente a sus habitantes.

Todo gracias a un polaco que vive en Lima, Piotr M. Małachowski, el redactor de la página dedicada a Perú, KochamyPeru.pl, que junto con una organización caritativa de la parroquia cercana dedica su vida a ayudar a los niños de los barrios pobres de Arenal Alto, al lado del distrito de Villa María del Triunfo. Piotr hace un montón de cosas buenas. Junto con otros voluntarios de la parroquia organiza unos encuentros de formación para los niños, visita las familias más necesitadas, dándoles ayuda indispensable: a buscar trabajo, a mandar los niños a la escuela o al médico, a arreglar las formalidades con documentos, porque muchas veces esa gente no tiene ni el DNI pues para el estado es casi como si no existieran. En el barrio se organizan también encuentros con psicólogos o abogados, concursos para los niños. Los dibujos de los niños de Lima fueron enviados una vez a Polonia para un certamen y dos chicas ganaron premios que luego llegaron desde Polonia para alegría de todos. Un grupo de niños hizo un espectáculo teatral que también ganó un premio y los chicos pudieron salir de Lima (algunos por la primera vez) a una excursión. Un día Piotr logró traer un proyector y organizar en los barrios pobres… ¡un cine verdadero! Gracias a la página KochamyPeru.pl que es a la vez una fuente de las informaciones sobre el país, los polacos se enteran de los problemas de la gente pobre de Perú y muchas veces mandan ayuda financiera. En diciembre también tuvo lugar otra vez una fiesta navideña para cientos de niños y todos recibieron un regalo. Piotr en su trabajo ya muchas veces experimentó que no había cosas imposibles.

En su compañía voy un domingo a los barrios pobres de Arenal Alto. Pero primero tengo que atravesar casi toda la Lima para llegar al distrito de Villa María del Triunfo, lo que también es toda una aventura. El domingo por la mañana no hay muchos omnibuses pero finalmente logro llegar desde Pueblo Libre al centro de Lima. Tengo un plan ideal cómo llegar a la estación del tren eléctrico en la Avenida Grau pero mi plan falla porque el centro está paralizado: las calles están cerradas por un maratón. Les pido ayuda a algunos policías y finalmente subo al omnibus correcto. Una mujer en el camino al mercado me indica la estación del tren pero me advierte cuando atravesamos el mercado de cuidar mis pertenencias. Pero me siento segura ya que no tengo nada de valor. Todas las calles cercanas se convirtierion ese domingo en un gran mercado de colores. Finalmente llego a la estación pero tampoco es fácil subir al tren: para comprar un billete hay que tener una tarjeta y para comprar la tarjeta es necesario tener el DNI… peruano, obviamente. Pero alguien me ayuda y me deja pasar con la tarjeta suya. Llego al andén justo cuando el tren se va, tengo que esperar el siguiente. Pero estoy sorprendida por su puntualidad, modernidad y velocidad. Bajo en la última estación donde me espera Piotr con otra polaca Iza y un peruano conocido. La siguiente tarea es encontrar un mototaxi que esté de acuerdo para llevarnos arriba a los barrios pobres. El camino es duro, pedregoso y barroso, porque llueve desde la mañana. Finalmente logramos llegar arriba.

La vista es chocante. Las colinas están llenas de innumerables casitas, pequeñas y más grandes, algunas son bastante esmeradas pero otras son solamente barracas humildes. Pero sorprende la amabilidad de la gente encontrada allí y su vida normal: hay una tienda, abajo una niña nos enseña su escuela, gente construye, trabaja, organiza la vida. Unos niños se unen a nosotros cuando visitamos las casas mientras Piotr arregla asuntos importantes. Me explica que nunca ayudan sin razón porque no se puede hacer así. La gente que recibe ayuda tiene que dar algo en cambio: por ejemplo obtendrán trabajo si dejan de golpear a sus niños. Los barrios pobres son un escenario de varias tragedias causadas por la pobreza e infelicidad. Visitamos la casa de Lucero, una niña de diez años que sufrió un serio accidente y tiene quemaduras en todo su cuerpo. Su historia interesó a los medios de comunicación (en lo que Piotr ayudó mucho) y la niña recibió dinero para las operaciones, las medicinas y el tratamiento y se construyó una casa nueva para su familia, mejor que la antigua. Los niños nos observan con timidez pero luego se hacen más valientes, responden preguntas. Finalmente llegamos hacia la cima de la colina donde ya no llega ni agua ni electricidad y las casas son cuatro paredes simples cubiertas de chapas. Hace unos meses todavía no estaban allí, son las más nuevas. Pero ya tienen su comité de habitantes, Piotr tiene que pedirles permiso para organizar en su territorio la fiesta navideña para los niños. Visitamos también a una familia de esa parte más pobre. Una madre con sus niños se escapó de Puno, compró una casita provisional y habita allí, no tiene ni dinero para dar a sus hijos de comer. Una chiquita en ropa sucia tiene tos y catarro, la hija un poco más grande no dice nada: está enferma y no habla. Piotr ayuda a su madre a sacar un nuevo DNI para que pueda ir al médico con la niña. Al hijo mayor le pagan la escuela y van a mandarlo a la universidad porque el chico es muy inteligente y quiere mucho estudiar. Si logra terminar la carrera, tal vez tenga un futuro mejor. Hay una luz de esperanza. Es extraordinario cómo esa gente intenta vivir normalmente, organizar su mundo. ¿Hay muchos peligros allí? Sí, hay delincuencia también y a veces los mismos habitantes tienen miedo de salir de noche. Pero Piotr cuenta también que los grupos de delincuentes locales ayudaron una vez a encontrar a una persona desaparecida gracias a sus redes de información y que una vez después de una semana devolvieron un colchón robado a una mujer pobre.

Desde arriba tenemos una vista de todos los barrios pobres, y un contraste con los rascacielos de la capital en el horizonte. Lima, un monstruo lleno de contrastes que despierta sentimientos tan opuestos. La visita en los barrios pobres completa mi imagen de la capital. Choca, parte el corazón y cambia el modo de pensar. Pero también conmueve, enciende una luz de esperanza y deja un granito de fe en el hombre.



1 komentarz:

  1. Aż serce rośnie, jak się czyta.
    Mamy w Polsce mnóstwo wspaniałych ludzi, za których trzeba dziękować Bogu.

    OdpowiedzUsuń

O MNIE

Ola, studentka filologii hiszpańskiej Uniwersytetu Jagiellońskiego. Pobyt w Peru to spełnienie moich marzeń. Serdecznie zapraszam do poznawania wraz ze mną tego fascynującego kraju! Kontakt

CHCESZ UCZYĆ SIĘ HISZPAŃSKIEGO? JEŚLI JESTEŚ Z KRAKOWA TO ZAPRASZAM NA LEKCJE DO MNIE! Kontakt powyżej :)

Zainteresowanych zapraszam również na mojego bloga poświęconego hiszpańskiemu Camino de Santiago.


SOBRE MÍ

Me llamo Ola, soy estudiante de Filología Hispánica en la Universidad Jaguelónica de Cracovia. La estancia en Perú es mi sueño cumplido.
Queridos amigos hispanohablantes, perdón por los errores, todavía me queda mucho que aprender.

Archiwum / Archivos