16.12.2012

Amazonia II

Część druga - rejs rzeką Huallaga do Lagunas

Budzi mnie plusk deszczu.
Silnego deszczu. Pakuję się z nadzieją, że prędko przestanie i kiedy idę w umówione miejsce, wydaje mi się, że pada jakby mniej. Jest druga połowa października i pora deszczowa już się zaczyna, jednak mam dużo szczęścia, bo ten dzień będzie jedynym takim podczas całej podróży. Czekam na Miguela, który organizuje moją wyprawę do dżungli. Zjawia się i zabiera mnie skuterem do portu, by pomóc mi znaleźć statek płynący do Lagunas, niewielkiej miejscowości leżącej u wejścia do Rezerwatu Narodowego Pacaya-Samiria, o dziesięć godzin drogi łodzią od Yurimaguas.

W porcie o poranku jest deszczowo jak wszędzie, ale tłoczno i kolorowo, na łodzie ładują się różne towary. Ja też zostaję załadowana na odpowiedni statek, gdzie na górnym piętrze Miguel powiesił już mój świeżo zakupiony hamak. Dostaję też wielki wór z prowiantem na dżunglową wyprawę i imię przewodnika, który ma odebrać mnie w Lagunas: Abraham. Statek miał wypłynąć o dziewiątej, ale godzina dawno minęła, a my wciąż czekamy na pasażerów i towary. Czekamy i czekamy, strugi wody leją się z nieba i spadają za burtę, ale nagle zaczyna też przeciekać plandeka służąca za dach i woda zaczyna kapać… prościutko w mój hamak! Kiedy wszystkie moje zabiegi z zatkaniem dziury kończą się fiaskiem, pasażer obok pomaga mi przewiesić hamak kawałek obok.
Wreszcie ruszamy!
Odpływamy powoli, obserwuję najpierw oddalający się port w Yurimaguas, a potem brunatne wody rzeki, zieloną dżunglę na obu jej brzegach, wioski z domkami pokrytymi strzechą schowane między palmami, dyndające pod plandeką statku kolorowe hamaki. Nie wierzę, że tu jestem i że to dzieje się naprawdę.
Amazonia…
Podpływamy do licznych małych wiosek, do których nie da się dotrzeć innym środkiem transportu. Ich mieszkańcy czekają na brzegu, każdy statek, nawet niewielki jak nasz, jest atrakcją. Ludzie wsiadają, wysiadają, oddają towary, albo po prostu patrzą i machają. Około południa ktoś z pracowników przynosi nam na górę posiłek: ryż, makaron, kurczak i gotowany banan, którego próbuję pierwszy raz, a który nie jest ani trochę słodki i smakuje dokładnie jak ziemniak. To mój jedyny posiłek tego dnia, do wieczora już żyję tylko na ciastkach, które miałam ze sobą, a pan z hamaka obok częstuje mnie kawałkiem pysznego i słodkiego mango. Na zmianę leżę w hamaku, czytam, wstaję i obserwuję zieloną gąszcz za burtą, ludzi w wioskach… Po połowie dnia jednak zaczynam się nudzić i schodzę na niższy pokład, gdzie jest więcej ludzi. Przysiadam nieśmiało na ławeczce przy oknie. Po paru minutach podchodzi do mnie dziewczyna z Lagunas ze swoją małą siostrzyczką i zaczynamy rozmawiać. Dziewczyna mówi, że chciałaby nauczyć się dobrze angielskiego i otworzyć swoje biuro podróży. Jej mała siostrzyczka uczy mnie swoich gier w łapki, rozmawiamy i czas do wieczora zlatuje szybciej. Jest już dość późno i ciemno kiedy docieramy w końcu do Lagunas. Zgodnie z obietnicą czeka na mnie Abraham z innym przewodnikiem, idziemy błotnistymi ulicami do hosteliku. Leżę jeszcze na łóżku i piszę, kiedy nagle, dokładnie o 23 gaśnie światło i cichnie muzyka w sąsiedztwie. W Lagunas elektryczność jest limitowana. Światło wraca magicznie o 4:30 rano, czyli wtedy kiedy najmniej go potrzebuję…

Abraham przychodzi po mnie o 6 rano. Jestem akurat jedyną turystką i w głąb dżungli wybiorę się tylko sama z przewodnikiem. Zaczynamy dzień od śniadania na targu w Lagunas, podają mi „juane” – zawiniętą w liście kulę z ryżu z kurczakiem i jajkiem w środku, oraz czarną kawę. A potem wsiadamy w dziwaczny odkryty pojazd z motorem, przystosowany do ciężkich warunków, który zabiera nas ekstremalną błotnistą drogą przez dżunglę. Najpierw jedziemy przez Lagunas, przyglądam się domom krytym palmowymi liśćmi, bawiącym się w słońcu bosym i wesołym dzieciom. Wszystko skąpane w zieleni, czas jakby się zatrzymał, wioska wydaje się rajem. Wreszcie opuszczamy zamieszkane tereny i ekstremalną drogą pełną błota, dziur i kałuż, docieramy do miejsca, skąd zanurzę się w magiczny i tajemniczy świat Rezerwatu Narodowego Pacaya-Samiria, w świat ciszy nasyconej odgłosami natury i brzęczeniem owadów, świat miliona gatunków roślin, drzew i zwierząt…

La segunda parte: por el río Huallaga a Lagunas

Me despierta el chapoteo de la lluvia.
De la lluvia fuerte. Preparo la mochila con una esperanza de que pare de llover pronto y cuando voy a la cita convenida me parece que llueve ya un poco menos. Estamos en la segunda mitad de octubre y ya empieza la época de lluvias pero tengo mucha suerte porque ese día va a ser el único lluvioso durante todo el viaje. Espero a Miguel que organiza mi excursión a la selva. Viene y me lleva al puerto para ayudarme a encontrar una lancha que vaya a Lagunas, una pequeña localidad situada a la entrada de la Reserva Nacional Pacaya-Samiria, a diez horas por el río desde Yurimaguas.

La mañana en el puerto es lluviosa como en todas partes pero también llena de gente y bulliciosa, las lanchas y barcos se cargan de varios productos y se llenan de pasajeros. Yo también subo a una lancha adecuada donde Miguel ya ha colgado mi recién comprada hamaca en la cubierta superior. Me da también un saco con vituallas para la expedición a la selva y el nombre del guía que va a esperarme en Lagunas: Abrahán. La lancha había de salir del puerto a las nueve pero las nueve han pasado ya y nosotros todavía estamos esperando la carga y los pasajeros. Esperamos y esperamos, llueve a cántaros y de repente el agua empieza a gotear directamente a mi hamaca. El toldo que sirve de tejado tiene una gotera. Cuando fallan todos mis métodos para taparla, un pasajero de al lado me ayuda a cambiar el sitio de mi hamaca.
¡Finalmente nos vamos!
Nos alejamos lentamente, primero observo el puerto de Yurimaguas que desaparece poco a poco y luego las aguas pardas del río, la selva verde a sus orillas, pueblos y casitas con techados de paja escondidas entre palmeras, las hamacas de colores bajo el tejado de la lancha. No puedo creer que esté aquí y que eso sea realidad.
La Amazonía…
Nos acercamos a múltiples comunidades pequeñas a las que no se puede llegar en otro medio de transporte. Sus habitantes esperan a la orilla, cada barco aun tan pequeño como el nuestro, es un atractivo. La gente baja y sube, trae carga o simplemente mira o hace señas. A eso del mediodía alguien de la tripulación nos sube la comida: arroz, pasta, pollo y un plátano cocido que no es nada dulce y sabe igual que patatas. Es mi único plato ese día, hasta la tarde como solo galletas que tengo conmigo y mi vecino me ofrece un poco de mango dulce y delicioso. Primero estoy tumbada en la hamaca, luego leo un poco, me levanto y observo la espesura de la selva, la gente de los pueblos… Pero después de la mitad del viaje empiezo a aburrirme y bajo a la cubierta inferior donde hay más gente. Me acurruco tímidamente al borde del banco al lado de la ventana. Después de unos minutos se me acerca una chica de Lagunas con su hermanita menor y empezamos a conversar. La chica dice que quiere aprender bien inglés y abrir su propia agencia de viajes. Su hermanita pequeña me enseña sus juegos, hablamos y el tiempo hasta la noche pasa más rápidamente. Ya es bastante tarde y oscuro cuando por fin llegamos a Lagunas. De acuerdo con la promesa me espera Abrahán con otro guía, vamos por las calles barrosas al hostal. Estoy tumbada en la cama escribiendo cuando de repente, a las 23 en punto se apagan la luz y la música en la vecindad. En Lagunas la electricidad está limitada. La luz vuelve mágicamente a las 4:30 de la mañana, o sea en un momento cuando menos la necesito…

Abrahán viene a recogerme a las 6 de la mañana. Soy la única turista y voy a la selva sola con el guía. Empezamos el día con un desayuno en el mercado de Lagunas, me sirven un plato típico llamado “juane” de arroz con pollo y huevo envuelto en hojas, y un café negro. Luego subimos un vehículo curioso, adaptado para las condiciones duras, que nos lleva por un extremo camino lodoso por la selva. Primero vamos por Lagunas, veo las casas cubiertas de tejados de hojas de palmeras, veo a niños jugando en la luz del sol, descalzos y alegres. Todo bañado de verdor, parece como si el tiempo se detuviera, el pueblo parece un paraíso. Finalmente dejamos los terrenos habitados y por el camino extremo lleno de lodo, baches y charcos llegamos al lugar de donde voy a empezar. Voy a sumergirme en un mundo mágico y misterioso de la Reserva Nacional Pacaya-Samiria, en un mundo del silencio saturado de los sonidos de naturaleza, del zumbido de insectos, el mundo de millones de especies de plantas, árboles, animales…




Więcej zdjęć z tego etapu / más fotos de esa etapa: GALERIA

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

O MNIE

Ola, studentka filologii hiszpańskiej Uniwersytetu Jagiellońskiego. Pobyt w Peru to spełnienie moich marzeń. Serdecznie zapraszam do poznawania wraz ze mną tego fascynującego kraju! Kontakt

CHCESZ UCZYĆ SIĘ HISZPAŃSKIEGO? JEŚLI JESTEŚ Z KRAKOWA TO ZAPRASZAM NA LEKCJE DO MNIE! Kontakt powyżej :)

Zainteresowanych zapraszam również na mojego bloga poświęconego hiszpańskiemu Camino de Santiago.


SOBRE MÍ

Me llamo Ola, soy estudiante de Filología Hispánica en la Universidad Jaguelónica de Cracovia. La estancia en Perú es mi sueño cumplido.
Queridos amigos hispanohablantes, perdón por los errores, todavía me queda mucho que aprender.

Archiwum / Archivos