Dawno nie zamieszczałam nowych relacji z powodu natłoku zajęć i wrażeń... podróże jednak były i jest o czym pisać, więc teraz kiedy mój pobyt w Peru powoli dobiega końca i mam więcej czasu, zacznę uzupełniać relacje. Tak jak miało być, w pierwszej kolejności bardziej szczegółowy opis mojej niezapomnianej i wymarzonej wyprawy do Amazonii.
Część pierwsza - przez Tarapoto do Yurimaguas.
Czuję trochę zdenerwowania i trochę strachu, kiedy samolot startuje i Lima zostaje daleko w dole, zasnuta chmurami. Jednak zdecydowanie przeważa podekscytowanie i radość. Zobaczę Amazonię! Obawa wynika z tego, że wybieram się w tę podróż zupełnie sama, jednak nie mogło mnie to powstrzymać przed realizacją jednego z największych marzeń. Samotna podróż jest wyzwaniem, ale i przygodą. Pozwala bardziej się otworzyć na przeżycia i na spotykanych ludzi, dostrzegać szczegóły, być bardziej ostrożną ale też co i rusz zaskakiwaną przez drobne gesty dobroci i szczególne znaki. Koło mnie siedzą młodzi Amerykanie, zaczynamy rozmawiać i od razu czuję się spokojniej. Magia podróży zaczyna działać.
Do Tarapoto da się jeszcze dotrzeć drogą lądową, ale byłam zmuszona wybrać samolot dla oszczędności czasu. Lot jest na trasie Lima-Iquitos, ale ja wysiadam podczas międzylądowania w Tarapoto. Amerykanie lecą dalej.
- Iquitos, Iquitos? To jest Tarapoto – przy wyjściu z samolotu zatrzymuje mnie obsługa.
- Tarapoto – potwierdzam z przekonaniem i wysiadam.
Natychmiast otula mnie upalne powietrze tropików. Gorące, wilgotne, pełne słońca. Miasto kipi zielenią. Mój niepokój rozpływa się doszczętnie.
Tarapoto leży w regionie San Martín i jest jednym z ważniejszych miast peruwiańskiej Amazonii. Nazywane „miastem palm”, jest dobrym punktem wizyty samo w sobie. W pobliżu znajduje się wiele idealnych miejsc na odpoczynek: jeziora i wodospady ukryte w dżungli porastającej okoliczne góry. Niestety nie mogę lepiej poznać miasta, bo czeka mnie tego dnia dalsza, dwuipółgodzinna podróż do Yurimaguas. Nieco oszołomiona gorącem, słońcem, widokiem palm i tym, że w ogóle tu jestem, jadę w miejsce, z którego według moich informacji powinny odjeżdżać autobusy do Yurimaguas, ale dworzec okazuje się wymarły. Na szczęście tuż obok stacjonują tak zwane „colectivos”, prywatne taksówki, które odjeżdżają kiedy tylko wypełnią się pasażerami. W końcu dosiada się dwóch mężczyzn i miła pani, która nawiązuje ze mną rozmowę i w drogę! W samochodzie grają głośno angielskie i hiszpańskie hity, a kierowca pędzi jak szalony po serpentynach, przez góry pokryte dżunglą. Pani koło mnie sprawia wrażenie jakby było jej niedobrze, ja też cieszę się, że mam pusty żołądek… ale pasażer obok kierowcy spokojnie czyta gazetę! Chłonę mijane krajobrazy, pędzimy wśród morza zieleni, mijamy wioski tonące w palmach i roślinności (jedna nazywa się Naranjal – „Pomarańczowy Gaj”). W pewnym momencie zatrzymujemy się na uboczu przy domku oznaczonym tabliczką „bułki”. Peruwianka obok wysiada i wraca po chwili z dwoma torbami ciepłych maślanych bułeczek. Wciska mi jedną do ręki. „Żebyś trochę przytyła”, mówi, a pasażer z przodu zaczyna się śmiać. Kontynuujemy drogę, a ja czuję się coraz spokojniejsza i szczęśliwsza. Na dodatek, nagle ponad zielonym oceanem drzew maluje się tęcza. Oczom nie wierzę!
Późnym popołudniem docieramy wreszcie do Yurimaguas. Jest to nieduże miasteczko nad rzeką Huallaga. Wsiadam w motorikszę. Wszystko wydaje mi się nierzeczywiste. Pęd powietrza, kolory, zieleń, ruch! Jest gorąco i wilgotno. Rikszarz jest przemiły, dowiaduje się, że wybieram się do dżungli i zatrzymuje się na targu, abym mogła kupić sobie rzeczy potrzebne podczas rejsu. Kupuję różowy hamak w kwiatowy wzór i pojemnik z łyżką, ma być niezbędny aby dostać posiłek na statku. Później znajduję biuro, które polecił mi mój znajomy z Hiszpanii i dogaduję z jego właścicielem szczegóły wyprawy. W hostelu rozmawiam chwilę z panią, która szykuje dla mnie pokój. Na wiadomość, że jestem z Polski wyraża uprzejme zdziwienie gdzie to jest, a potem proponuje, żebym zabrała ją ze sobą jako swoją służącą. Nie wiem czy przekonują ją moje argumenty przeciwko.
Spaceruję trochę po Yurimaguas, oglądam główny plac i kościół. Wszyscy się na mnie patrzą lub zaczepiają. Nie spotykam żadnego innego turysty. Wracam do mojego pokoiku, gdzie czeka mnie jeszcze tylko przeprawa z ogromnym i bardzo hałaśliwym czarnym żukiem, a potem idę spać.
Jutro początek mojej amazońskiej przygody.
Część pierwsza - przez Tarapoto do Yurimaguas.
Czuję trochę zdenerwowania i trochę strachu, kiedy samolot startuje i Lima zostaje daleko w dole, zasnuta chmurami. Jednak zdecydowanie przeważa podekscytowanie i radość. Zobaczę Amazonię! Obawa wynika z tego, że wybieram się w tę podróż zupełnie sama, jednak nie mogło mnie to powstrzymać przed realizacją jednego z największych marzeń. Samotna podróż jest wyzwaniem, ale i przygodą. Pozwala bardziej się otworzyć na przeżycia i na spotykanych ludzi, dostrzegać szczegóły, być bardziej ostrożną ale też co i rusz zaskakiwaną przez drobne gesty dobroci i szczególne znaki. Koło mnie siedzą młodzi Amerykanie, zaczynamy rozmawiać i od razu czuję się spokojniej. Magia podróży zaczyna działać.
Do Tarapoto da się jeszcze dotrzeć drogą lądową, ale byłam zmuszona wybrać samolot dla oszczędności czasu. Lot jest na trasie Lima-Iquitos, ale ja wysiadam podczas międzylądowania w Tarapoto. Amerykanie lecą dalej.
- Iquitos, Iquitos? To jest Tarapoto – przy wyjściu z samolotu zatrzymuje mnie obsługa.
- Tarapoto – potwierdzam z przekonaniem i wysiadam.
Natychmiast otula mnie upalne powietrze tropików. Gorące, wilgotne, pełne słońca. Miasto kipi zielenią. Mój niepokój rozpływa się doszczętnie.
Tarapoto leży w regionie San Martín i jest jednym z ważniejszych miast peruwiańskiej Amazonii. Nazywane „miastem palm”, jest dobrym punktem wizyty samo w sobie. W pobliżu znajduje się wiele idealnych miejsc na odpoczynek: jeziora i wodospady ukryte w dżungli porastającej okoliczne góry. Niestety nie mogę lepiej poznać miasta, bo czeka mnie tego dnia dalsza, dwuipółgodzinna podróż do Yurimaguas. Nieco oszołomiona gorącem, słońcem, widokiem palm i tym, że w ogóle tu jestem, jadę w miejsce, z którego według moich informacji powinny odjeżdżać autobusy do Yurimaguas, ale dworzec okazuje się wymarły. Na szczęście tuż obok stacjonują tak zwane „colectivos”, prywatne taksówki, które odjeżdżają kiedy tylko wypełnią się pasażerami. W końcu dosiada się dwóch mężczyzn i miła pani, która nawiązuje ze mną rozmowę i w drogę! W samochodzie grają głośno angielskie i hiszpańskie hity, a kierowca pędzi jak szalony po serpentynach, przez góry pokryte dżunglą. Pani koło mnie sprawia wrażenie jakby było jej niedobrze, ja też cieszę się, że mam pusty żołądek… ale pasażer obok kierowcy spokojnie czyta gazetę! Chłonę mijane krajobrazy, pędzimy wśród morza zieleni, mijamy wioski tonące w palmach i roślinności (jedna nazywa się Naranjal – „Pomarańczowy Gaj”). W pewnym momencie zatrzymujemy się na uboczu przy domku oznaczonym tabliczką „bułki”. Peruwianka obok wysiada i wraca po chwili z dwoma torbami ciepłych maślanych bułeczek. Wciska mi jedną do ręki. „Żebyś trochę przytyła”, mówi, a pasażer z przodu zaczyna się śmiać. Kontynuujemy drogę, a ja czuję się coraz spokojniejsza i szczęśliwsza. Na dodatek, nagle ponad zielonym oceanem drzew maluje się tęcza. Oczom nie wierzę!
Późnym popołudniem docieramy wreszcie do Yurimaguas. Jest to nieduże miasteczko nad rzeką Huallaga. Wsiadam w motorikszę. Wszystko wydaje mi się nierzeczywiste. Pęd powietrza, kolory, zieleń, ruch! Jest gorąco i wilgotno. Rikszarz jest przemiły, dowiaduje się, że wybieram się do dżungli i zatrzymuje się na targu, abym mogła kupić sobie rzeczy potrzebne podczas rejsu. Kupuję różowy hamak w kwiatowy wzór i pojemnik z łyżką, ma być niezbędny aby dostać posiłek na statku. Później znajduję biuro, które polecił mi mój znajomy z Hiszpanii i dogaduję z jego właścicielem szczegóły wyprawy. W hostelu rozmawiam chwilę z panią, która szykuje dla mnie pokój. Na wiadomość, że jestem z Polski wyraża uprzejme zdziwienie gdzie to jest, a potem proponuje, żebym zabrała ją ze sobą jako swoją służącą. Nie wiem czy przekonują ją moje argumenty przeciwko.
Spaceruję trochę po Yurimaguas, oglądam główny plac i kościół. Wszyscy się na mnie patrzą lub zaczepiają. Nie spotykam żadnego innego turysty. Wracam do mojego pokoiku, gdzie czeka mnie jeszcze tylko przeprawa z ogromnym i bardzo hałaśliwym czarnym żukiem, a potem idę spać.
Jutro początek mojej amazońskiej przygody.
Hace mucho tiempo que no escribo nuevos textos por la multitud de ocupaciones, actividades e impresiones... pero sí he viajado y tengo mucho que escribir pues ahora, cuando mi estancia en Perú casi se acaba y tengo más tiempo libre, voy a completar los relatos. Así como he dicho, primero quiero describir con más detalles mi inolvidable viaje a la Amazonía.
La primera parte: por Tarapoto a Yurimaguas.
Tengo un poco de miedo y un poquito de nervios cuando el avión despega y Lima se queda abajo, lejos, envuelta de nubes. Pero los sentimientos que prevalecen son el entusiasmo y la alegría. ¡Voy a ver la Amazonía! El miedo lo siento porque voy de viaje totalmente sola, pero eso no pudo impedirme realizar uno de mis mayores sueños. Un viaje solitario es un reto pero también una aventura. Permite abrirme más a las experiencias nuevas y gente encontrada, notar los detalles, estar más atenta pero también sorprenderme cada vez por los pequeños ademanes de la bondad y las señas importantes. A mi lado en el avión hay dos jóvenes americanos, empezamos a hablar y de repente me siento más tranquila. La magia del viaje empieza a funcionar.
Es posible llegar a Tarapoto por la vía terrestre pero tenía que ir en avión para ahorrar el tiempo. El vuelo es en la ruta Lima-Iquitos pero yo bajo durante la escala en Tarapoto. Los americanos continúan.
- ¿Iquitos, Iquitos? Esto es Tarapoto – al bajar del avión me paran los tripulantes.
- Tarapoto – confirmo con certeza y salgo.
Enseguida me rodea un abrasador aire de los trópicos. Sofocante, húmedo, lleno de sol. En la ciudad bulle la vegetación. Mi miedo desaparece totalmente.
Tarapoto está situado en la región de San Martín y es una de las ciudades más importantes de la Amazonía peruana. Llamado “la ciudad de las palmeras” merece la visita. En las cercanías hay muchos sitios ideales para descansar: lagunas y cataratas escondidas en la selva que cubre las colinas alrededor. Desgraciadamente no puedo conocer mejor la ciudad porque todavía necesito viajar dos horas y media más hasta Yurimaguas. Un poco despistada por el calor, el sol, la vista de las palmeras y el solo hecho de que esté aquí, voy al sitio de donde salen autobuses a Yurimaguas según mi información pero la estación parece desolada. Por suerte al lado estacionan los llamados “colectivos”, taxis privados que parten en cuanto se llenen de pasajeros. Finalmente llegan otros dos hombres y una mujer simpática que empieza a conversar conmigo y ¡vamos! En el coche se escuchan canciones ingleses y españolas y el chófer va con una velocidad tremenda por la carretera tortuosa entre las montañas selvosas. Parece que la mujer al lado mío se siente un poco mareada, yo también me alegro de tener el estómago vacío… pero al lado del chófer un pasajero ¡tranquilamente lee un periódico! Absorbo los paisajes que pasan, vamos con velocidad por el océano verde, pasamos pueblos hundidos en palmeras y vegetación (me acuerdo un nombre de uno, Naranjal). En un momento paramos al lado de la carretera en una casa señalada con un letrero “panes”. La peruana de al lado baja y vuelve en seguida con dos bolsas llenas de deliciosos panes todavía calientes. Me regala uno. “Para que engordes”, dice y el pasajero de frente se ríe. Continuamos el viaje y me siento cada vez más relajada y más feliz. Además de repente, encima del océano verde de árboles veo un arcoíris. ¡No lo puedo creer!
Por la tarde llegamos finalmente a Yurimaguas. Es una ciudad pequeña a la orilla del río Huallaga. Subo un mototaxi. Todo me parece tan irreal. ¡El ímpetu del aire, los colores, lo verde, el movimiento! Hace un calor húmedo. El mototaxista es muy amable, se entera de que voy a la selva y para en el mercado para que me compre las cosas necesarias para la travesía. Compro una hamaca de color rosa y patrón de flores y un recipiente con una cuchara porque va a ser útil para comer en el barco. Luego busco la agencia que me recomendó un amigo mío de España y hablo con el propietario sobre los detalles de mi expedición a la selva. En el hostal converso un poco con una señora que prepara mi habitación. Cuando oye que soy de Polonia se sorprende y pregunta dónde está ese país y luego pide que la lleve conmigo a Polonia como mi sirvienta. No sé si se queda satisfecha con mis explicaciones para no hacerlo.
Camino un poco por Yurimaguas, admiro la Plaza de Armas y la iglesia. Todos me miran o me hablan. No encuentro a ningún otro turista. Vuelvo a mi habitación donde tengo que luchar con un gigantesco escarabaje negro y finalmente voy a dormir.
Mañana empieza mi aventura amazónica.
La primera parte: por Tarapoto a Yurimaguas.
Tengo un poco de miedo y un poquito de nervios cuando el avión despega y Lima se queda abajo, lejos, envuelta de nubes. Pero los sentimientos que prevalecen son el entusiasmo y la alegría. ¡Voy a ver la Amazonía! El miedo lo siento porque voy de viaje totalmente sola, pero eso no pudo impedirme realizar uno de mis mayores sueños. Un viaje solitario es un reto pero también una aventura. Permite abrirme más a las experiencias nuevas y gente encontrada, notar los detalles, estar más atenta pero también sorprenderme cada vez por los pequeños ademanes de la bondad y las señas importantes. A mi lado en el avión hay dos jóvenes americanos, empezamos a hablar y de repente me siento más tranquila. La magia del viaje empieza a funcionar.
Es posible llegar a Tarapoto por la vía terrestre pero tenía que ir en avión para ahorrar el tiempo. El vuelo es en la ruta Lima-Iquitos pero yo bajo durante la escala en Tarapoto. Los americanos continúan.
- ¿Iquitos, Iquitos? Esto es Tarapoto – al bajar del avión me paran los tripulantes.
- Tarapoto – confirmo con certeza y salgo.
Enseguida me rodea un abrasador aire de los trópicos. Sofocante, húmedo, lleno de sol. En la ciudad bulle la vegetación. Mi miedo desaparece totalmente.
Tarapoto está situado en la región de San Martín y es una de las ciudades más importantes de la Amazonía peruana. Llamado “la ciudad de las palmeras” merece la visita. En las cercanías hay muchos sitios ideales para descansar: lagunas y cataratas escondidas en la selva que cubre las colinas alrededor. Desgraciadamente no puedo conocer mejor la ciudad porque todavía necesito viajar dos horas y media más hasta Yurimaguas. Un poco despistada por el calor, el sol, la vista de las palmeras y el solo hecho de que esté aquí, voy al sitio de donde salen autobuses a Yurimaguas según mi información pero la estación parece desolada. Por suerte al lado estacionan los llamados “colectivos”, taxis privados que parten en cuanto se llenen de pasajeros. Finalmente llegan otros dos hombres y una mujer simpática que empieza a conversar conmigo y ¡vamos! En el coche se escuchan canciones ingleses y españolas y el chófer va con una velocidad tremenda por la carretera tortuosa entre las montañas selvosas. Parece que la mujer al lado mío se siente un poco mareada, yo también me alegro de tener el estómago vacío… pero al lado del chófer un pasajero ¡tranquilamente lee un periódico! Absorbo los paisajes que pasan, vamos con velocidad por el océano verde, pasamos pueblos hundidos en palmeras y vegetación (me acuerdo un nombre de uno, Naranjal). En un momento paramos al lado de la carretera en una casa señalada con un letrero “panes”. La peruana de al lado baja y vuelve en seguida con dos bolsas llenas de deliciosos panes todavía calientes. Me regala uno. “Para que engordes”, dice y el pasajero de frente se ríe. Continuamos el viaje y me siento cada vez más relajada y más feliz. Además de repente, encima del océano verde de árboles veo un arcoíris. ¡No lo puedo creer!
Por la tarde llegamos finalmente a Yurimaguas. Es una ciudad pequeña a la orilla del río Huallaga. Subo un mototaxi. Todo me parece tan irreal. ¡El ímpetu del aire, los colores, lo verde, el movimiento! Hace un calor húmedo. El mototaxista es muy amable, se entera de que voy a la selva y para en el mercado para que me compre las cosas necesarias para la travesía. Compro una hamaca de color rosa y patrón de flores y un recipiente con una cuchara porque va a ser útil para comer en el barco. Luego busco la agencia que me recomendó un amigo mío de España y hablo con el propietario sobre los detalles de mi expedición a la selva. En el hostal converso un poco con una señora que prepara mi habitación. Cuando oye que soy de Polonia se sorprende y pregunta dónde está ese país y luego pide que la lleve conmigo a Polonia como mi sirvienta. No sé si se queda satisfecha con mis explicaciones para no hacerlo.
Camino un poco por Yurimaguas, admiro la Plaza de Armas y la iglesia. Todos me miran o me hablan. No encuentro a ningún otro turista. Vuelvo a mi habitación donde tengo que luchar con un gigantesco escarabaje negro y finalmente voy a dormir.
Mañana empieza mi aventura amazónica.
Yurimaguas:
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz