(Artykuł pojawił się wcześniej w portalu 
Monoloco)
Przed wyjazdem do Peru nasłuchałam się i
 naczytałam wielu mrożących krew w żyłach historii o tym, co może mnie w
 tym kraju spotkać – począwszy od kradzieży, poprzez trzęsienia ziemi, a
 na tropikalnych chorobach skończywszy. Pewnie spotykają się z nimi 
wszyscy, którzy jadą do jakiegokolwiek kraju Ameryki Południowej. Przez 
kilka miesięcy pobytu nie spotkało mnie jednak nic złego i do dziś nie 
wiem czy to dlatego, że te straszne historie – jak to zwykle bywa – są 
wyolbrzymione, czy po prostu miałam wielkie szczęście. Jedno nie ulega 
wątpliwości: do Peru na pewno wybrać się warto. Dzielę się więc z wami 
kilkoma poradami co do tego, jak sobie poradzić w Kraju Inków i 
spostrzeżeniami na temat peruwiańskiej rzeczywistości.
1. Lądowanie w Limie
Najprawdopodobniej
 większość przylatujących z Europy (o ile nie wszyscy) wyląduje w 
stolicy kraju, Limie. I jeśli jest to wasze pierwsze zetknięcie z tym 
miastem, musicie wiedzieć, że lotnisko znajduje się w Callao, części 
stolicy, która cieszy się sławą niebezpiecznej. Dlatego, aby wydostać się
 z lotniska, koniecznie weźcie porządnie oznakowaną taksówkę. Dlaczego 
porządnie oznakowaną? Otóż co trzeci samochód na ulicach Limy to 
taksówka, tyle że wiele z nich nie należy do żadnej firmy, ma 
przylepioną na szybie karteczkę z napisem „taxi” i choć często kosztuje 
taniej niż oficjalne taxi – może być niebezpieczne. Prawdopodobnie 
większość z nich dowiezie nas bezpiecznie we wskazane miejsce, ale 
zdarzały się też i zdarzają porwania turystów w celach rabunkowych, 
dlatego lepiej zapłacić kilka soli więcej dla pewności. I tu pojawia się
 kolejny problem – no właśnie, ile zapłacić? Dopóki nie zorientujemy się
 w cenach obowiązujących za kursy, trzeba uważać, żeby nie dać się 
naciągnąć i przede wszystkim ustalić cenę z góry, zanim wsiądziemy do 
samochodu. W przypadku oficjalnych firm, na lotnisku znajdziemy cennik, 
który mówi, ile zapłacimy za kurs do konkretnej dzielnicy. Np. do 
dzielnicy Pueblo Libre, gdzie mieszkałam, kurs z lotniska kosztował ok. 
30 soli, do dzielnic turystycznych takich jak Miraflores czy Barranco 
cena będzie na pewno dużo wyższa. Ze znalezieniem taksówki nie będziemy 
za to mieć problemu – wystarczy wyjść przed budynek lotniska i 
zostaniemy zasypani propozycjami.

 
2. Jak poruszać się po mieście?
Lima
 jest dziesięciomilionowym molochem, więc przemieszczanie się z jednej 
dzielnicy do drugiej może zająć sporo czasu. Jeśli mamy go w nadmiarze, a
 do tego chcemy zasmakować lokalnego kolorytu, polecam poruszanie się 
omnibusami i „combi”. Jest to najtańsza opcja, choć są bardzo zatłoczone
 i trzeba mieć oczy dookoła głowy, aby nie zostać okradzionym. 
Przystanki są wszędzie, gdzie jest taka potrzeba – tylko w samym centrum
 są oznaczone, we wszystkich innych miejscach wystarczy pomachać ręką i 
kolorowy autobus się zatrzyma. Każdy ma „naganiacza”, który wykrzykuje 
głośno kierunek jazdy. Jeśli mamy wątpliwości, czy to na pewno nasz 
autobus (nigdzie nie ma rozkładów jazdy), można zapytać o to naganiacza,
 którego można też poprosić, aby wskazał nam, gdzie mamy wysiąść. Ile 
zapłacić? Najlepiej spytać innych pasażerów, ile kosztuje kurs w 
konkretne miejsce, bo ceny raczej nie zgadzają się z tym, co widnieje na
 bilecie. Jeśli jedziemy jedną prostą – zazwyczaj jest to 50 centimos, 
jeśli trasa jest dłuższa i bardziej zawiła – 1 sol, a za ponad godzinny 
przejazd z mojej dzielnicy do turystycznych Miraflores czy Barranco 
płaciłam 1,5-2 sole. Prawda, że tanio?
Jeśli
 jednak nie mamy czasu lub boimy się lokalnego transportu Limy (potrzeba
 dobrych paru dni, żeby ogarnąć jego funkcjonowanie), wystarczy 
zatrzymać się na ulicy i machnąć ręką na taksówkę – najlepiej 
zaproponować na początek swoją cenę, np. „Miraflores, 10 soles?”. 
Taksówkarz pewnie zacznie się targować. Jeśli odjedzie bez nas – znaczy,
 że przesadziliśmy i faktycznie mu się nie opłacało. Jeśli jesteśmy 
grupką, bardzo opłaca się wziąć taxi, bo cenę dzielimy na liczbę osób i 
transport przez pół miasta kosztuje nas np. 2 sole, czyli niewiele 
więcej niż autobusem (do peruwiańskich samochodów mieści się wielu 
pasażerów – nas zmieściło się kiedyś siedmioro w jednej taksówce).
Na obrzeżach miasta i też w mniejszych miastach i miasteczkach Peru (na zdjęciu poniżej miasto Ica) dobrym i tanim środkiem lokomocji jest też „mototaxi”.
3. Waluta i ceny
Peruwiańska
 waluta to „nuevo sol” (PEN), jego nazwa oznacza dosłownie „nowe 
słońce”. W tej chwili jeden sol to około 1,20 PLN. Jeśli chodzi o ceny, 
to są porównywalne do cen polskich, niektóre produkty są tańsze (bardzo 
tanie i pyszne warzywa i owoce), niektóre droższe (nabiał), inne w 
podobnych cenach (pieczywo, książki, ubrania, pamiątki).
Uwaga,
 powszechnie przyjmowane są też w Peru amerykańskie dolary (USD). Można 
je wypłacać w bankomatach, czy płacić nimi w supermarketach. W bardzo 
turystycznych miejscach często podawane są ceny w dolarach. Zdarza się, 
że tam, gdzie Peruwiańczyk płaci 10 soli, turysta musi zapłacić 50 
dolarów (słynny przykład pociągu do Machu Picchu). Inne ceny wejściówek 
do sławnych zabytków dla obywateli kraju i dla zagranicznych turystów to
 niestety norma. Turystyczne miejsca niestety są przez to drogie dla 
Polaków i jeśli wciąż jesteście studentami, warto mieć ze sobą kartę 
ISIC, która gwarantuje wiele zniżek.
Z
 mojego doświadczenia wynika, że przy dłuższym pobycie najlepiej mieć 
konto walutowe w dolarach i nie wypłacać z bankomatów bezpośrednio soli 
(niekorzystny przelicznik), ale wypłacać dolary i wymieniać je na sole w
 kantorach.
To,
 ile będziemy płacić, zależy jednak od wielu czynników. Jeśli wybierzemy
 drogie hotele lub turystyczne restauracje, musimy liczyć się z 
europejskimi cenami. Warto jednak zatrzymywać się w hostelach dla 
„backpackersów” lub lokalesów (15-30 soli za noc) i jeść w barach, na 
rynkach lub ulicznych stoiskach – tam, gdzie jedzą Peruwiańczycy (1 sol 
za pyszny kawał domowego ciasta, 1 sol za wielką szklankę świeżego soku z
 pomarańczy, kawałek arbuza lub ananasa, 6-8 soli za dwudaniowe menu z 
deserem, 2-3 sole za obfite śniadanie).
Jeśli
 chodzi o targowanie się, można to robić np. o cenę wycieczki w lokalnym
 biurze podróży czy o taksówkę, natomiast nie zawsze jest godne 
polecenia przy kupowaniu pamiątek. Jeśli widzimy, że ktoś ewidentnie 
próbuje nas naciągnąć, można się targować. Jeśli kupujemy gdzieś więcej 
przedmiotów, także możemy prosić o zniżkę, zazwyczaj w każdym przypadku 
opuszczą nam cenę o kilka soli. Jednak targowanie się w Peru nie jest 
ulubionym „sportem” tak jak w krajach arabskich i czasem jest nie na 
miejscu – kiedy widzi się smutne twarze czy spracowane ręce Indianek, 
sprzedających rękodzieła w Andach, można mieć raczej wrażenie, że okrada
 się te osoby, które i tak niewiele mają na życie. Osobiście wolę 
zapłacić kilka soli więcej za spokój sumienia.
4. Jak ochronić się przed kradzieżą?
Generalnie
 nie ma wielu ludzi, którzy wyjeżdżając z Peru po długim pobycie mogą 
powiedzieć, że ani razu nie zostali okradzeni. Zdarzyło się to nawet 
mojemu znajomemu, który mieszka już w Peru od kilku lat i wydawałoby 
się, że wie, jak należy się pilnować. Cóż, ja miałam widocznie wielkie 
szczęście. Jak zmniejszyć ryzyko bycia obrabowanym? Przede wszystkim nie
 nosić ze sobą wielu cennych rzeczy i nie w miejscach rzucających się w 
oczy. Ja zazwyczaj w ogóle nie miałam ze sobą portfela – brałam 
odliczoną sumę pieniędzy, których spodziewałam się potrzebować i 
rozkładałam je po kilku różnych kieszeniach (najlepiej wewnętrznych 
kieszeniach kurtki czy bluzy). Przy dłuższych wycieczkach nie należy 
trzymać wszystkich pieniędzy i kart do bankomatu w jednym miejscu. 
Koniecznie trzeba mieć przy sobie kopie dokumentów, a oryginał paszportu
 niech leży bezpiecznie gdzieś w szufladzie czy schowku. Lepiej mieć 
plecak niż torbę przewieszoną przez ramię (trudniej go wyrwać) i w 
zatłoczonych miejscach (a najlepiej zawsze) nosić go z przodu. W 
restauracjach nie spuszczajmy plecaka czy torby nawet na chwilę z oka – 
trzymajmy go na kolanach, a nie pod stołem czy obok krzesła, a jeśli jest
 za duży i musimy go postawić na ziemi, przywiążmy go lub przypnijmy do 
nogi krzesła, albo najlepiej do swojej nogi. W wielu barach zdarzało 
się, że obsługa sama nam to zalecała, bo nikt nie bierze 
odpowiedzialności za nasze rzeczy. Kolejna zasada to nie zapuszczać się 
samemu w podejrzane miejsca (np. nie chodzić w dzielnice slumsów bez 
towarzystwa lokalnych mieszkańców), a już zwłaszcza nie po zmroku. I 
ogólnie – kierować się zawsze zdrowym rozsądkiem, bo przecież na dobrą 
sprawę, jak ktoś jest nieostrożny, to niebezpieczne przygody, napady i 
kradzieże zdarzają się dość często również w Polsce.

 
5. Choroby i kataklizmy
Wielkiego
 trzęsienia ziemi, które miało zmieść pół Limy i którego mieszkańcy 
spodziewają się od pewnego czasu, na szczęście nie doświadczyłam. Jednak
 niewielkie wstrząsy zwane „temblores” zdarzają się w Peru bardzo często
 i nie ma co wpadać z ich powodu w panikę. W większości budynków są 
oznaczone bezpieczne strefy, w których należy schronić się w razie 
trzęsienia – ściany, które teoretycznie nie powinny się zawalić. 
Wielkich kataklizmów też w historii kraju było kilka, niestety siłom 
natury zaradzić nie ma jak, więc jedyne co nam pozostaje to nie martwić 
się na zapas, dopóki nie znajdziemy się w centrum apokalipsy.
Uchronić
 za to możemy się przed niektórymi chorobami – myjąc ręce przed 
jedzeniem, myjąc owoce i warzywa w przegotowanej wodzie, nie pijąc wody z
 kranu ani z innych niejasnych źródeł. Przez pierwsze dni należy być 
ostrożnym z jedzeniem, bo flora bakteryjna żołądka musi się dostosować 
do nowych warunków. Zdarzają się często zatrucia pokarmowe wśród 
podróżników, ja jednak jadłam wszystko (również ze stoisk ulicznych) i 
nic mi nigdy nie było.
Dobrze
 jest zaszczepić się na WZW A i WZW B, a jeśli wybieramy się w region 
dżungli amazońskiej, najlepiej także zrobić sobie ważną przez 10 lat 
szczepionkę przeciwko żółtej febrze. Malaria nie występuje raczej za 
często w Amazonii peruwiańskiej, ja nie brałam żadnych leków 
antymalarycznych, najlepiej chronić się po prostu dobrze przed 
ugryzieniami owadów (silne środki przeciw insektom, długie rękawy).
W
 Andach łatwo jest o „soroche” – chorobę wysokościową. Może nas dopaść 
zwłaszcza wtedy, gdy zmiana wysokości będzie zbyt gwałtowna, np. gdy 
przylecimy z Limy do Cuzco samolotem. Przebycie drogi autobusem daje nam
 większą możliwość powolnej aklimatyzacji, ale też każdy przypadek jest 
indywidualny. I tu znów – ja nie odczułam żadnych dolegliwości 
związanych ze zmianą wysokości, mimo że były to moje rekordy. No, może 
nieco szybciej się męczyłam przy wchodzeniu pod górkę.
6. Czym podróżować po kraju?
We
 wszystkie turystyczne miejsca można dostać się autobusem. Z Limy można 
też dostać się samolotem do innych ważniejszych miast Peru (np. 
Arequipa, Cuzco, Iquitos). Pociągi nie kursują na zbyt wielu trasach i 
przeważnie są drogie (Cuzco-Aguas Calientes, Cuzco-Puno). Między 
mniejszymi miejscowościami jeździ wiele lokalnych busików, którymi 
przemieszczają się Peruwiańczycy i kosztują niewiele (1,5-5 soli na 
kursy pomiędzy miejscowościami w Świętej Dolinie Inków), ale na dłuższe 
trasy (Lima-Cuzco, 21 godzin podróży, kręte andyjskie drogi) nie polecam
 niesprawdzonych, rozklekotanych autobusów, ale porządne firmy 
przewozowe (np. Cruz del Sur, Ormeño) ze względu na dużą ilość 
śmiertelnych katastrof, które się wydarzyły ostatnimi czasy, a 
spowodowane były nieostrożnością kierowców na niebezpiecznych górskich 
trasach. Zwykłe autobusy zatrzymują się też w różnych nieoznakowanych 
miejscach, by „zgarnąć” pasażerów, przez co zdarzało się, że wszyscy 
podróżujący przykładowo padali ofiarą napaści. Autobusy Cruz del Sur są 
uznawane za najbezpieczniejsze i najbardziej komfortowe. Bilety w 
normalnych cenach są też niestety drogie, ale jeśli kupuje się je z 
dużym wyprzedzeniem czasowym (można to zrobić przez stronę internetową),
 można znaleźć kilka miejsc w taryfie o nazwie „insuperable”, które są 
najtańszą opcją z możliwych, tańszą niż zwykłe autobusy lokalne. 
Zazwyczaj wystarczał tydzień wyprzedzenia, aby udało mi się kupić tanie 
bilety w Cruz del Sur.

 
7. Co jeść?
Jak
 już wspominałam, polecam jedzenie na ulicznych straganach i na rynkach 
tego wszystkiego, co jedzą Peruwiańczycy w danym miejscu. Zachwyci nas 
przede wszystkim bogactwo owoców. Wielu z nich próbowałam po raz 
pierwszy w życiu: chirimoya, lucuma, granadilla, a inne, takie 
jak ananasy czy mango miały niepowtarzalny, soczysty smak, którego nie 
mają w Polsce. Poza tym każdy region szczyci się jakimś specjałem i tak 
na przykład na wybrzeżu koniecznie trzeba spróbować ceviche, 
narodowej potrawy Peru, która składa się z kawałków surowej ryby 
marynowanej w soku z limonki z dodatkiem cebuli, papryki, kolendry, w 
towarzystwie kukurydzy gotowanej (choclo) i prażonej (canchita), yuki i słodkich ziemniaków camote. W Arequipie króluje nadziewana mięsem, ostra papryka rocoto relleno w towarzystwie ziemniaczanej zapiekanki pastel de papa, a w regionie Andów spróbujemy wyśmienitych zup na bazie drobnej kaszy quinua albo pieczonej w całości świnki morskiej zwanej cuy (której nie odważyłam się spróbować). W Amazonii zjemy juane,
 kulę z ryżu z kurczakiem i jajkiem zawiniętą w liście, pieczone lub 
gotowane banany (odmiana niesłodka, smakuje jak ziemniak) lub suri,
 szaszłyki z wielkich tłustych larw. Desery zaskakują tym, jak bardzo są 
słodkie (mnóstwo z nich robi się na bazie kajmaku), polecam ciastko 
zwane alfajor, którego są niezliczone rodzaje w zależności od 
miejsca, ale składają się zawsze z dwóch warstw ciasta, pomiędzy którymi
 znajduje się słodka masa krówkowa. Narodowym drinkiem jest pisco sour, składający się z lokalnej wódki z winogron zwanej „pisco”, soku z limonki, trzcinowego cukru i pianki z ubitego białka.
W
 każdym mieście znajdziemy też mnóstwo chińskich restauracji zwanych 
„Chifa” (są niemal na każdym kroku!). Większość serwuje podobne menu, w 
którym nie może zabraknąć smażonych pierożków wantan, kurczaka, ryżu i słodziutkiego sosu. Osobiście zakochałam się w tej peruwiańskiej odmianie kuchni chińskiej.
Nie
 sposób wymienić tutaj wszystkich potraw, ale Peru jest bardzo bogate 
kulinarnie, a oprócz lokalnych barów posiada też wykwintne restauracje. 
Peruwiańska kuchnia uchodzi ostatnimi czasy za jedną z najlepszych na 
świecie!
8. Gdzie jechać?
Ostatnia,
 ale i najprzyjemniejsza część – gdzie właściwie jechać? A jak już 
będziemy wiedzieli gdzie, to jeszcze musimy wiedzieć kiedy, aby na 
przykład pora deszczowa nie popsuła nam wyjazdu.
Wielu
 podróżników twierdzi, że największe atrakcje Peru są przereklamowane, 
że są zadeptywane, że tłok, że komercja. Być może. Mimo wszystko jednak 
nie wyobrażam sobie, by móc opuścić Peru i nie zobaczyć Machu Picchu, 
jeziora Titicaca czy kanionu Colca. W końcu z jakiegoś powodu stały się 
słynne, a Machu Picchu o świcie robi tak ogromne wrażenie, że zaraz 
zapominamy o olbrzymiej kolejce przy wejściu, cenach biletów i grupach 
turystów.
Tak
 więc najpierw największe atrakcje kraju: Lima (centrum historyczne w 
okolicach Plaza de Armas, kosmopolityczna dzielnica Miraflores i 
artystyczne Barranco, ciekawe muzea archeologiczne ze sztuką 
prekolumbijską), Cuzco, stolica dawnego państwa Inków, inkaskie ruiny 
wokół miasta (Tambomachay, Pukapukara, Q’enko, Sacsaywamán), 
miejscowości w Świętej Dolinie Inków (Pisac, Urubamba, Ollantaytambo), 
Aguas Calientes i ruiny Machu Picchu, jezioro Titicaca (Puno, pływające 
wyspy Uros, wyspa Taquile i Amantani, gdzie można przenocować w domu 
lokalnej rodziny), Ica i Huacachina (miasto i oaza położone na pustyni),
 tajemnicze rysunki na płaskowyżu Nazca, bogaty przyrodniczo półwysep 
Paracas i wyspy Ballestas, Arequipa i eksplorowany po raz pierwszy przez
 Polaków kanion Colca, kolonialne Trujillo i prekolumbijskie ruiny w 
pobliżu miasta, Park Narodowy Huascarán dla miłośników wysokogórskich 
wędrówek z bazą wypadową w mieście Huaraz, czy wreszcie dżungla 
amazońska (moja trasa prowadziła przez miasto Tarapoto, rzeką Huallaga 
do rezerwatu Pacaya-Samiria, a później rzekami Ukajali i Amazonką do 
Iquitos).
Są
 też miejsca mniej znane i rzadziej odwiedzane, a równie ciekawe, 
szczególnie dla miłośników archeologii i prekolumbijskich ruin, których w
 Peru jest niezliczona ilość – na przykład stanowisko Chavín de Huántar 
lub Caral, najstarsze miasto obu Ameryk. Jest region Selva Central w 
regionie Oxapampy, dżungla bliżej Limy jeśli ktoś nie może wybrać się w 
rejon Iquitos, są góry, kaniony i wodospady mniej znane i rzadziej 
odwiedzane jak kanion Cotahuasi czy wodospad Gocta, miasta mniej 
turystyczne jak Piura na północy, czy ruiny nie tak sławne, a tak 
imponujące, jak te ukryte w okolicach Chachapoyas.
Historia,
 kultury, tradycje, tereny, które wciąż czekają w Peru na odkrycie. 
Jeśli macie mnóstwo czasu, warto eksplorować rzadziej odwiedzane 
miejsca. Jednak jeśli wasz pobyt w Peru jest czasowo ograniczony, 
polecam odwiedzić mimo wszystko te najsłynniejsze zabytki, gdyż nie bez 
powodu są tak sławne na całym świecie.
9. Kiedy jechać?
Jeśli chodzi o Limę to przez 9 miesięcy w roku (mniej więcej od marca do listopada) miasto spowija wilgotna mgła zwana garúa.
 Niebo jest białoszare i słońca nie widać (co nie oznacza, że nie 
grzeje, o czym łatwo przekonają się osoby z jasną karnacją). Zima trwa 
od lipca do października i temperatura nie spada raczej poniżej 15 
stopni, ale wysoka wilgotność sprawia, że odczuwamy chłód. Lato 
(grudzień-marzec) jest za to zwykle gwarancją upału i błękitnego nieba. 
Deszczu ani śniegu nie ma wcale.
Jeśli
 znudzi nam się bezbarwne niebo Limy, wystarczy wyjechać dwie godziny na
 północ lub południe wzdłuż pustynnego wybrzeża, by przez cały rok 
cieszyć się gorącym słońcem. Jeśli chodzi o Andy i Amazonię to pora 
deszczowa w tych regionach trwa mniej więcej od listopada do marca. 
Wtedy nie warto raczej wybierać się w góry (w lutym na przykład 
nieczynne jest słynne Inka Trail, a Machu Picchu co prawda można 
odwiedzić bez tłumu turystów, ale spowite jest mgłą). Ja odwiedziłam w 
listopadzie Huaraz i okolice, i większość szczytów była niewidoczna, a 
ruiny zwiedzałam w deszczu. Co innego z Amazonią – w porze deszczowej ma
 wiele uroków, bo wody wzbierają i można na przykład podziwiać dzielnicę
 „pływających domów” Belén w położonym wśród dżungli mieście Iquitos. 
Jeśli jednak wybieramy się w głąb selwy, lepiej wybrać porę suchą. Ja 
odwiedzałam rezerwat Pacaya-Samiria w październiku i był to idealny 
czas, tuż przed porą deszczową. Wody wezbrały już na tyle, że nie było 
problemu z przemieszczaniem się czółnem po drobnych rzeczułkach, a 
jednocześnie wciąż świeciło mocne słońce i można było zaobserwować 
mnóstwo gatunków zwierząt, które w porze deszczowej chowają się w głębi 
lasu.

 
Mam
 nadzieję, że ten zbiór subiektywnych, praktycznych informacji o Peru 
przyda się komuś, kto planuje podróż do tego fascynującego kraju, a 
wciąż trochę się boi. Nie ma czego, a naprawdę warto jechać! Zdarzało mi
 się podróżować po Peru samej i spotykałam się raczej z życzliwością i 
pomocą spotkanych ludzi. Jak w każdym miejscu, trzeba jednak zachować 
trochę zdrowego rozsądku i niezbędnej ostrożności. 
Buen viaje!